poniedziałek, 28 stycznia 2008

Dzień... No nie jak co dzień!

I na szczęście nie jak co dzień. Jakoś dzisiaj dziwnie. Niby świeci słońce i jest cudna (jak na tę porę roku) pogoda, a wszyscy jacyś śpiący, półprzytomni... Zdążyłem już sprawdzić pierwszą turę egzaminacyjną i muszę przyznać, że tak jak informatycy z Bełchatowa Miasta rodem dali ciała, to już się dawno nie zdarzyło. Potwierdza się jednak moja dawno postawiona teza, mianowicie jak ktoś chodzi na wykłady to jego szanse na poprawne wypełnienie testu wzrastają niepomiernie. A tak... Tyle poprawek, tyle osób do przepytania - wreszcie - tyle nerwów niepotrzebnych. Ludzie! Uczcie się, przecież w sumie i tak niezbyt wiele wymagam. A teraz idę coś zjeść, bo do tej pory czasu na to nie miałem. Smacznego i Wam!

sobota, 26 stycznia 2008

Smutna farsa

Po raz kolejny płaczki narodowe ruszyły do boju. Strasznie się komentuje tak tragiczne wydarzenia, zwłaszcza, że bierze się wówczas udział w ogólnonarodowej awanturze na temat, który powinien być indywidualnie ropztrywany w sercach. Ale muszę zabrać głos, bo mnie szlag trafia! Jestem absolutnie przeciwny tak chętne ogłaszanym przez Pana Prezydenta żałobom narodowym. Nie służą one niczemu, a już najmniej tym, którzy naprawdę przeżywają tragedię w sercach, umysłach, pustych domach... Reszta się ekscytuje, choć na oczy nie widziała ofiar. Zgadzam się w pełni z tymi, którzy przy tej okazji przywołują choćby pamięć ofiar wypadków drogowych, których każdego tygodnia jest o wiele więcej niż tych, co w samolocie runęli w dół. Zresztą nie chodzi tu o licytowanie się. Chodzi raczej o to, żebyśmy do diabła przestali robić na pokaz to akurat, czego nie trzeba robić na pokaz! A kiedy na dodatek czytam, że Sejm RP, utrzymywany z naszych podatków robi sobie z tej okazji wolne, to już naprawdę siedzieć nie mogę! Mnie się zawsze wydawało, że stanowienie prawa powinno się odbywać w atmosferze względnej powagi (choć warchołom naszym wybranym demokratycznie to najwyraźniej największą trudność sprawia). A tymczasem okazuje się, że dla nich samych to rozrywka jest, jak rozumiem z gatunku cyrkowych. W okresie żałoby bowiem odwołuje się różnego rodzaju imprezy. Skoro tak, ewidentnie dla naszych pożal się Boże posłów debata nad reformą służby zdrowia to niezła impreza. A zatem czeka nas okres od żałoby do żałoby, bo ci, którzy nie załapią się na zabieg w wyniku potwornie długiej kolejki dołączą wkrótce do opłakiwanych. Nasz kraj zaczyna wpisywać się w europejski krajobraz bardzo przykrą cechą: żyjemy przeszłością, opłakujemy zmarłych, ale w nosie mamy tych co (jeszcze) żyją, albo przyszłość tych, którzy są jeszcze mali (z wyjątkiem nienarodzonych, o których chętnie się wywrzaskuje). Wzbiera we mnie złość, kiedy dowiaduje się, że zostają odwołane studniówki. Nie nauczymy młodzieży patriotyzmu, szacunku itp., itd., w ten sposób. Młodzi ludzie z pewnością przejęci są tragedią lotniczą, ale kiedy stają w obliczu odwołanej z tego powodu imprezy, którą ma się raz w życiu, efekt jest odwrotny od zamierzonego - stają się wrogami instytucji państwowych, symboli, tak chętnie wyświechtanego polskiego patosu. I argument, że jest "tylko" przesunięta do mnie nie przemawia! Zabijamy w ten sposób w nich resztkę przywiązania do tego, co nasze, rodzime. I na dziś już skończę, bo sam sie nakręcam pisząc te słowa. Ale wkurza mnie, że muszę żyć w takim środowisku. W kraju, w którym rozum odbiera tym, co mają nami kierować i to jeszcze w naszym imieniu i za nasze pieniądze. I dopóki sami siebie obrzucają błotem, nie będę reagował, bo i sam się nie chcę ubrudzić. Ale kiedy wykorzystują sami dla siebie ludzką tragedię, to już mnie szlag trafia. Naprawdę! Wszystkim życzę więcej racjonalności w domach rodzinnych, skoro w Domu Ojczystym najwyraźniej jej brakuje!

środa, 2 stycznia 2008

Powroty

No to rozpoczął nam się ten Nowy Roczek. Co przyniesie? Oby jak najlepsze rzeczy. Tak, żeby było nam żal, kiedy się skończy. A ja w Nowy Rok wchodzę z nowymi myślami. To niesamowite jak inaczej działać mogą pewne rzeczy, kiedy się do nich powraca po latach. Przeczytałem "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren. Po raz pierwszy od lat, a konkretnie od czasu, kiedy trzeba było tę książkę przeczytać, czyli od pierwszej klasy podstawówki. To chyba jedyna lektura, co do której nie sposób mieć zastrzeżeń, na dodatek gruba, a jednak nawet jako dzieciak pochłonąłem ją błyskawicznie. No a teraz... Teraz znów przeczytałem ją z zapartym tchem. I polecam każdemu. Bo to troszkę tak, jaby z powrotem zacząć myśleć jak dziecko - z prostotą, naiwnością, ale i z wielką mądrością która, jak się okazuje, właśnie z prostoty się bierze. Zadziwiające jak dorośli z biegiem lat sami sobie komplikują sprawy. Poza tym to życie w zgodzie z przyrodą. Zachwyt nad odblaskami, jakie daje wschodzące słońce odbijające się w wodzie. I to, że praca w domu daje przyjemność, choć jest obowiązkiem. Niesamowite. Każdemu polecam ten powrót. Jednocześnie troszkę zazdroszczę, że niektórzy, jak nieodżałowana Astrid Lindgren, potrafią mimo skomplikowanej dorosłości, wciązż spojrzeć na świat oczami dziecka. A dziś? Na obiad kasza. Jak w Bullerbyn!