czwartek, 30 sierpnia 2012

Po pięciu godzinach snu wstałem rankiem jak skowronek, zadziwiając mnie i moje zwierzaki. Połówka ma druga pomarańczy przewróciła się jedynie na bok drugi. A ja kawę spokojnie sączę to i napisać w spokoju mogę. Zmieniłem serwer hostujący dla mojej witryny. Po latach okazało się, że inni dają cztery razy więcej za połowę ceny. Czasem warto odpuścić kogoś, z kim jesteśmy powiązani zależnościami handlowymi od lat. Bo się przyzwyczaił i nas kroi. Już niedługo pora też na bank. Ale przy okazji musiałem pobuszować troszkę po swojej własnej witrynie, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. I zazdrość mnie ogromna wzięła, że kiedyś tyle pisałem. Choć fakt, że nie zawsze z sensem. A teraz co? Ja wiem, że z czasem przybywa rzeczy do zrobienia, obowiązków, bla, bla, bla. A sił coraz mniej. Choć piszę sił, a tak naprawdę mam na myśli raczej entuzjazm... A może to wykręt, bo się człowiek zapoznaje coraz śmielej z lenistwem? Nie ważne. Ważne, żeby próbować coś z tym zrobić. 
No to do zobaczenia, ciekawe kiedy?


"Jedyne co mi na myśl przychodzi to same myśli moje puste"
Lucynka de Moens, obczytana w Kartezjuszu

piątek, 11 maja 2012


Coś mi śmierdzi. Z jednej strony rozumiem, że żyjemy dłużej i jako rocznik załapujący się na dłuższy staż pracy jakoś mentalnie nie mam z tym problemu, ale... Nie przekonują mnie (i chyba nie przekonają, no chyba, że ktoś mi to rozsądnie inaczej wytłumaczy niż tłumaczę sobie sam) argumenty ekonomiczne. Bo skoro z założenia sam mam sobie odkładać na emeryturę, to:
Przy następujących założeniach:
Średnia płaca brutto niewiele ponad 4000 (taka jest z grubsza średnia krajowa)
Do roboty idę po studiach (26 lat)
Pracuję po staremu - do 65 roku życia, co daje 39 lat stażu,
To:
gdyby ZUS działał jak zwykły bank, do którego odkładam pieniądze, przy składce takiej jak teraz, czyli ok. 395 złotych (a przecież ci co prowadzą działalność gospodarczą płacą ponad 600) i przy założeniu, że bank mi da od tego 6 procent rocznie, uzyskujemy:
Przy emeryturze 20- letniej (dożyję 85 roku) - 3 tysiące emerytury
Przy 30 letniej (dożyję 95) - dwa tysiące...
Więc albo państwo mówi mi o tym, że skoro biologia i medycyna pozwalają, będę się cieszył aktywnością zawodową - to do mnie trafia, albo zakłada, że mnie okradnie, wciskając mi argument z ekonomii, który mi właśnie śmierdzi...
No i masz babo placek - smrodacek...

poniedziałek, 26 marca 2012

Poczytałem sobie moje stare wpisy. Szlag mnie trafił z zazdrości, że choć czasem miałem mnóstwo roboty aż na pysk padałem, to znajdowałem czas i odrobinę sensu we łbie, żeby cokolwiek naskrobać. Czy raczej przy pomocy klawiatury natrzaskać. I jeszcze tradycyjnie durnym zakończeniem okrasić. A teraz? We łbie chyba wapno i to zgaszone, zgorzkniałość jakaś piołunowa, tylko jedno się nie zmieniło. Skoro głupich robota kocha, tom kretyn do sześcianu. Ale może kiedyś się jeszcze poprawię. A póki co...
Żeby mi się choć chciało... klops! Bo i klopsa mi się nawet nie chce.

niedziela, 25 marca 2012

Pedagogiczny dramat!

Obejrzałem najnowszy wykwit medialny TVN pod groźnie brzmiącym tytułem „Surowi rodzice”. Kiedy wreszcie wybiłem sam siebie ze zdumienia, doszedłem do wniosku, że pomysłodawca tego programu to jakiś „pedagogiczny Mengele” bez mała. Oto bowiem otrzymujemy program, w którym dzieci, z którymi nie radzą sobie rodzice, lądują na tydzień w domach, w których otrzymują nie tylko szkołę życia, ale przede wszystkim wiele uwagi i troski. Choć absolutnie nie przekonują mnie cudowne przemiany dzieci przez tydzień tzw. „surowego wychowania”, które w praktyce oznacza tak naprawdę wychowanie w ogóle, to jednak nie o to w całej tej show – paskudzie chodzi. Otóż jest to przejaw nieprawdopodobnej wręcz niesprawiedliwości. Bo to nie dzieci są winne własnemu zachowaniu. A w każdym razie nie w przykładach, które stanowią treść programu. Zachowanie tych dzieci jest wynikiem absolutnego braku odpowiedzialności i niefrasobliwości wychowawczej rodziców. I tak naprawdę zbierają cięgi za swoich rodziców. To oni tak naprawdę powinni dostać popalić, to oni powinni przejść szkolenie i to tak intensywne, aby zrozumieli co to znaczy mieć odpowiedzialność za swoje własne dziecko. Śmiem twierdzić, że z punktu widzenia społecznego program „Surowi rodzice” jest jak najbardziej szkodliwy. Utwierdza jedynie nieodpowiedzianych rodziców w przekonaniu, że to dzieci są winne niewłaściwego zachowania, a na dodatek, że ich błędy wychowawcze mogą z łatwością, bo już przez tydzień zostać naprawione przez obce osoby. Jestem ciekaw co po kolejnym tygodniu dzieje się w domach tych dzieciaków. Nawet Magda Gessler wraca za parę tygodni do zrewolucjonizowanych przez siebie knajp, żeby zobaczyć czy jej wysiłki nie idą na marne. A tu widzowie mają igrzyska kosztem dzieci. Bo dla mnie to jest robienie cyrku, zamiast z udziałem tresowanych zwierząt, co jak wiadomo jest obrzydliwie i moralnie do potępienia, tresuje się na ekranie telewizorów dzieci, które miały tego pecha, że pochodzą od nieodpowiedzialnych rodziców. Zastanawiam się jak daleko posuną się nasze kochane media w zapewnianiu sfrustrowanemu społeczeństwu odmóżdżającej rozrywki rodem z MTV. No i, a może nawet przede wszystkim, gdzie w tym wypadku są obrońcy praw dziecka, gdzie pedagogiczne autorytety mądre jak diabli, tyle, że za biurkiem. Bo moim zdaniem czyni się tutaj krzywdę dzieciom, które są bohaterami programu, które oddane na moment tak naprawdę do normalnych rodzin, za tydzień powracają do swoich dysfunkcyjnych środowisk. Czyni się krzywdę innym dzieciom, których rodzice mogą teraz podawać za przykład oddanie ich na tygodniową tresurę, jeśli sami sobie z nimi nie mogą poradzić. Wreszcie krzywdę nam wszystkim, bo przyzwyczajamy się do takich patologii i nawet jesteśmy je skłonni traktować jako coś pozytywnego naprawiającego psychikę dzieci, podczas gdy tak naprawdę może to poczynić w owej psychice naprawdę duże spustoszenie.

sobota, 25 lutego 2012

Napisał dziś na Facebooku mój znajomy o sytuacji, w której został pobity 19-letni Kacper, syn jego przyjaciół. Na ulicy, w nocy, kiedy ze znajomymi wracał z pubu. Zresztą skąd by nie wracał, został skatowany przez bandę nastolatków. Jego pretensje do władz miasta są w pełni uzasadnione, choć problem oczywiście jest szerszy. Pierwsza bowiem w takiej sytuacji reakcja, zresztą uzasadniona i pewnie słuszna, to złość, chęć bezlitosnego rozprawienia się z bandą zwyrodniałych nastolatków...
Choć z drugiej strony ja poznałem takich wyrostków i rzecz nie jest taka "jednoznaczna", bo to zezwierzęcenie jest często wynikiem reakcji na to, że nie mają po prostu możliwości być lepszą młodzieżą. Wiem, znowu teoretyzuje, że to wina zapijaczonych rodziców, bla, bla, bla. Ale powiem tylko, że spośród tych zezwierzęconych małych często bandytów część naprawdę nadaje się do brutalnej pacyfikacji, ale część to bardzo fajni ludzie, tylko po faktycznej resocjalizacji. Ale nie w tym rzecz. I nie w zastanawianiu się, na czym ma polegać brak tolerancji, bo jedynie napieprzanie w tych młodych pałą niczego poza podniesieniem w nich poziomu agresji nie spowoduje. W tym rzecz, żeby zamiast pierdolić o przesuwaniu Kościuszki, założyć monitoring w miejscach, gdzie młodzież spokojna przebywa (czyli w centrum). Żeby za tym monitoringiem działały faktycznie służby reagowania takie jak policja, czy straż miejska, która oprócz umiejętności zakładania blokad na koła, powinna mieć przede wszystkim możliwość zaprowadzania porządku w mieście. Wreszcie rzecz w tym, żeby centrum nie było mekką dla żuli, pijaków i menelstwa wszelkiego autoramentu. I tu argumenty wykluczenia społecznego do mnie nie trafiają, bo znam takie osoby i powiem szczerze, że nikomu na siłę pomóc się nie da. Rodzi się pytanie: więc co? Wyprowadzić to całe towarzystwo gdzieś na obrzeża miasta i zrobić getto? Otóż tak, niestety wydaje się to jedynym wyjściem (i od razu nasuwa mi się bioetyczny agrument - obciąć nogę, jeśli jej stan zagraża reszcie organizmu - oczywiste). Nie chciałbym być posądzony o bycie zwolennikiem eksterminacji marginesu społecznego, ale jak świat światem margines społeczny istniał i istnieć będzie, a getto teraz też przecież mamy, tyle, że w centrum. I żadne miasto, które organizuje getto menelskie w centrum nigdy kwitnąć nie będzie. Żadne takie miasto nigdy bezpieczne nie będzie. W żadnym takim mieście "porządni" mieszkańcy nie będą się czuli dobrze, bezpiecznie. Niektórych oburza wizja kontenerów na przedmieściach. Ale ja znam osoby, które pracą się nie kalają, a tym bardziej płaceniem czynszu, czy choćby minimum wysiłku celem uczciwego społecznego życia. I wolę, żeby takie osoby żyły w kontenerze niż w 80 - metrowym, zrujnowanym mieszkaniu w centrum. Za darmo. Trudno!
A strategie dla miasta można faktycznie sobie w buty wsadzić, dopóki nie podejmie się próby drastycznego, ale skutecznego rozwiązania podstawowych problemów. Giuliani w Nowym Jorku akcją "zero tolerancji" wprowadził jednak porządek. Jak się inaczej nie da, trzeba dać w łeb! I pozwolić, żeby nieodpowiedzialne zachowanie doprowadziło do oczywistych konsekwencji. Chcesz być na dnie: no to bądź. Dość ryby dla głodnych, skoro uporczywie nie chcą wędki złapać. Niektóre idee resocjalizacyjne przypominają mi bzdety o bezstresowym wychowaniu. W wyniku którego jedna moja znajoma mama (wiecznie mądrzejsza od całego świata), usłyszała od własnego, 7-letniego syna: "zamknij się kurwo!" Mateuszek dostał w pysk i bezstresowe wychowanie skończyło się (nota bene wyszedł wypisz - wymaluj niekonsekwentny styl wychowania! - moi studenci pedagogiki wiedzą o czym mowa, ha!).
A tymczasem... Trzymajmy kciuki za 19 - letniego Kacpra, żeby nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie jak najszybciej doszedł do siebie.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Mojemu przyjacielowi zasuwającemu jak wół w szpitalu obcięto pensję o ca. 400 złotych miesięcznie (a roboty ma tyle ile miał, jeśli nie więcej, bo personelu coraz mniej). To daje 4800 rocznie, przez 10 lat 48000 czyli nawet nie jedną dziesiątą premii Pana ex- prezesa od Stadionu. Taki przejaw ignorancji decydentów i "sprawiedliwego podziału dóbr" (nie, sprawiedliwy to dla mnie wcale nie po równo, ale według zasług), że aż mnie mdli z wściekłości. Czy potrzeba nam scenariusza greckiego, gdzie ludzie pokazują rządowi co sądzą, a rząd się nie przejmuje? Napuszcza się nas na Greków, że dostawali jakieś kuriozalne dodatki za mycie rąk, nie spóźnianie się do pracy, etc. A jak się do tego mają mega-kuriozalne pensje prezesów banków, pożal się boże menadżerów, którzy mają tyle wspólnego ze społeczną odpowiedzialnością biznesu co ja z taką horrendalną kasą? A może właśnie powinno być tak jak w Grecji, gdzie pieniądze daje się tym, którzy faktycznie tworzą dochód pracując, a nie pomnażają kasę z kasy, wysysając ją z tych co harują?