Patrzę sobie dzisiaj w łazience na kolejną rzecz opatrzoną napisem „Made in China” i tak się zastanawiam, czy dokonanie remanentu w moim domu, w celu określenia procentowego udziału towarów z Państwa Środka nie skończyłoby się zaskoczeniem. Choć i tak spodziewam się, że bliżej mi do Szanghaju niż Brukseli, jeśli chodzi o rzeczy materialne. I zaraz mi się włączyło myślenie, czemu właściwie tak jest? Czy naprawdę Chiny muszą produkować dla całego świata? Doprowadzono do stanu, w którym Chiny wytwarzają, Afryka dostarcza surowców, Rosja energii. A my tylko konsumujemy. I próbujemy ratować biedny klimat, zamieniając słomki plastikowe na papierowe, ale wciąż konsumując na potęgę. Tak mi się jakoś nasunęło, że fajnie jest być częścią tak zwanej kultury Zachodu, wszystko jedno, na którym kontynencie Starym, czy Nowym. No, może jednak lepiej na Starym, bo mam pełną świadomość bycia częścią ogromnej historii, która tę kulturę ukształtowała. W przeciwieństwie do Ameryki, gdzie była przeszczepiona, Europa budowała ją od zarania, czyli od zera. Tymczasem w Stanach próbowano ją wprowadzać od zera i to wybiórczo. Zresztą na obszarze, który miał swoją kulturę, którą się przecież wyprze siłą i whisky. Jako pierwsi mieli demokratyczną konstytucję, ale też powrócili do skompromitowanej od wieków w Europie idei niewolnictwa. Podczas gdy Europejczycy… Dalej się tłukli urządzając sobie wiek później dwie rzezie, które na dodatek rozprzestrzenili na cały świat. W tym czasie Ameryka wysłała swoich ludzi na tę rzeź, ale i na niej zarabiała. Ale nie o tym chciałem. A o tym, że ta kultura Zachodu sama się zwalnia z odpowiedzialności za środowisko, bo przecież wszystko i tak produkowane jest w Chinach, więc my spokojnie możemy minimalizować ślad węglowy w społeczeństwie, które oduczyło się pracować. Zachód dzisiaj to usługi, ale jakie: głównie liczy pieniądze, które ma z tego, co Chińczycy wyprodukują z rosyjskiej energii i afrykańskich złóż. Żyjemy wygodnie ciesząc się „Made In China”, popijając latte na sojowym w papierowych kubkach, słuchając Grety. Zaraz i tak wsiądziemy w auto i pognamy w dal, pomstując na cenę paliwa. Tak jak się nie nauczyliśmy niczego w czasie kryzysu finansowego 2007-2009, gdzie się okazało, że praca przy księgowaniu pieniędzy, zwłaszcza wirtualnych, to jednak nie praca, która cokolwiek wytwarza, oprócz bańki spekulacyjnej, tak samo raczej nie nauczymy się niczego w czasie obecnego kryzysu, gdy się okazuje, że jak rosyjskiej ropy ani gazu nie będzie, to w zasadzie będzie bida. I dalej będziemy tkwili w przekonaniu, że nasz dobrobyt bierze się z naszej pracy, choć przecież prawie niczego już nie wytwarzamy. Może to i dobrze, bo i tak mamy za dużo. Żeby było jasne: nie jestem za przenoszeniem fabryk z powrotem do Europy. Raczej myślę o tym, że mamy już tyle, że niekoniecznie musimy mieć nowe. Idea powrotu do naprawiania rzeczy zamiast wymiany na nowe bardzo mi się podoba. Chodzi mi raczej o to, że Facebook jest tak naprawdę doskonałym wyrazicielem stanu umysłu naszego społeczeństwa: post, że się coś dzieje i wszyscy naklejki masowo tworzą, protestują w postach, oburzają się we wpisach. I tyle. I w życiu realnym też tak jest, że posegregujemy tonę śmieci, przejedziemy się na zakupy tramwajem, zamiast własnym autem, zakręcimy wodę przy myciu zębów i uważamy, że ratujemy planetę, choć przecież i tak źli Chińczycy nam ją paskudzą nie zwracając uwagi na to, że przecież my też się dusimy w ich smrodzie. A zapominamy, że ci Chińczycy nawet nie zmieściliby u siebie tego, co produkują. To „czysty” Zachód to wszystko konsumuje…
Zatem czego Wam i sobie życzyć w Nowym Roku? Niech to będzie rok wyhamowania. Niech to będzie rok cieszenia się tym, co wokół nas jest za darmo: naturą, miłością, życiem. Niech to będzie rok ratowania starego smartfona zamiast kupna nowego. Rok naprawiania, rok zastanowienia się nad tym, czy kolejny gadżet jest nam naprawdę potrzebny. Nie, nie wrócimy do jaskiń, Stanisław Jerzy Lec powiedział, że na to jest nas po prostu za dużo. Ale wróćmy trochę do natury. Nie chcijmy wciąż nowego i nowego. Nie dajmy się mamić handlowcom i bankom. A tym ostatnim to już w szczególności. Tak, roku spokojnego, bez bieganiny za czymś, co nas z pewnością nie uszczęśliwi, tego Wam życzę. I sobie.