Większość
produkcji polskiego świata naukowego, szczególnie w naukach społecznych czy
humanistycznych to niestety chłam. Produkcja wynikająca z potrzeby systemu. Powielająca
istniejące wzorce, hasła i cytaty, które poukładane winnej konfiguracji i
kolejności mają stanowić nową jakość w świecie nauki. Jeśli patrzymy na
średniowieczny system scholastyczny, który przy pomocy racjonalizmu, ale przede
wszystkim logiki usiłował wypracować jak najwięcej wniosków ze skończonej
ilości materiału danego „z góry”, to można mieć wrażenie deja vu, bowiem i dziś ze skończonej ilości materiału, który z
biegiem życia okazuje się po prostu oczywisty, wytwarza się mnóstwo artykułów, monografii,
referatów, badań, które, dla przykładu, potwierdzać mają jakże odkrywczą tezę,
że rodzina jest podstawowym środowiskiem życia człowieka, lub, że dzieciom
należy jak najbardziej pozwolić odkrywać rzeczywistość samemu. Lubo wciąż i na
okrągło zastanawiać się co miał na myśli autor danego dzieła, społecznie, czyli
powszechnie uważanego za wiekopomne. Tymczasem rozwój psychologii już dawno uświadomił nam wszystkim, że tego
co autor miał na myśli mógł nie wiedzieć nawet sam autor. Dekonstruktywizm najlepszym
przykładem.
Tymczasem nie
przyciągnie się młodych ludzi do humanistyki, jeśli będzie ona nudna i
bezproduktywna. Czym mają się kierować
młodzi ludzie poszukujący wzorców w świecie humanistyki? Powielanymi w
artykułach hasłami? Banialukami wciąż usiłującymi wykreować idealny obraz
rzeczywistości kreowanej przez człowieka, tyle, że nie potrafiący się uporać z rzeczywistymi
problemami. Co z tego, że wiemy, iż współczesny człowiek ma o wiele więcej
bodźców wokół siebie, zatem trudno mu jest siebie samego ogarnąć w chaosie
świata, jeśli nie ma konkretnych propozycji co z tym zrobić, bo przecież Wisły
kijem się nie zawróci. Próbuje się na przykład na siłę egzekwować tradycyjne
modele i wartości, a przecież nie jesteśmy w stanie zmienić współczesnych warunków
i czynników budujących relacje społeczne. Innymi, prostszymi słowy, nie zmieni
tego co się dzieje w świecie aby stworzyć idealne warunki do funkcjonowania np.
rodziny. W ogóle w moim mniemaniu nie jesteśmy w stanie kreować środowiska
wobec rodziny zewnętrznego. Ale i przestrzeń „intrarodzinna” jest przestrzenią
autonomiczną i takową powinna pozostać. Nie można w szczególności oceniać
panujących w niej relacji, czy ich regulować. Trzeba raczej wskazywać takie rozwiązania,
które mają charakter pomocowy, w szczególności tam, gdzie dzieją się rzeczy
niepokojące. A już szczególnym niepokojem napawa mnie nacechowane negatywnie
określanie tzw. rodzin alternatywnych. Trzeba pogodzić się z nimi, bo w świecie
coraz bardziej różnorodnym kulturowo, coraz bardziej napełnionym bodźcami,
koniecznością podejmowania decyzji, jednym słowem coraz bardziej różnorodnym,
również formy życia społecznego, w tym przede wszystkim rodzinnego, będą
różnorodne. Nie ma przy tym znaczenia jakie być powinny. One BĘDĄ różnorodne. Warto
zatem być może skupić się na tym, aby dostosowywać człowieka do świata, skoro
ciężko dostosować świat do człowieka. Dotyczy to zresztą wielu aspektów, w tym
niektórych uważanych do tej pory za święte, choć gdyby zastanowić się, dlaczego
niektóre wzorce uświęciliśmy, nie bardzo jesteśmy w stanie udzielić odpowiedzi
na takie pytanie.
Dziś młodzież
nie potrzebuje profesora, który wie. Wiedzieć może dziś praktycznie każdy.
Rozumieć już nie. A umiejętność zrobienia czegoś użytecznego z wiedzą humanistyczną
dana jest już naprawdę nielicznym. Dlatego potrzeba profesora, który pokazuje,
jak współczesny świat zrozumieć, jak się w nim odnaleźć, ale też jak być
wzorem, który przetrwała zachowując koherencję między tym co opowiada a jaki
jest. Bo coraz bardziej młodym potrzeba pewnej szczerości bycia. Spójności
obrazu z dźwiękiem. W świecie, który mówi jedno, a robi drugie.
Faktyczny zaś etos
profesora polega niestety w wielu przypadkach na przydaniu liter. Można z
łatwością pokazać, jakie są wypowiedzi profesorów. Czy to ma być autorytet?
Większość z nich wymaga, aby wypowiadać ich tytuł wielką literą, ale swoją
postawą nie są dla nikogo autorytetem, lecz odstraszaczem. Lub wzorem do
naśladowania jedynie pod tym względem, że szybka kariera naukowa podszyta
polityką, nie nauką, daje taką właśnie uprzywilejowaną pozycję. Sprzyja temu
niestety system, w którym naukowcy ścigać się mają w pozyskiwaniu punktów za
publikacje, które wymagają cytowania siebie nawzajem, najczęściej w małym,
hermetycznym środowisku, w którym również odbywa się proces recenzowania, czyli
dopuszczania do ujrzenia światła dziennego efektów pracy po godzinach.
Obciążenie, w szczególności klasy doktorskiej jest bowiem ogromne. Wynika z
dysproporcji, wręcz z przepaści pomiędzy stosunkiem pensji do obowiązków, jaka
występuje w przypadku niesamodzielnego i samodzielnego pracownika naukowego. W
świecie, w którym samochód jest standardem, nie luksusem, obraz naukowca, który
jest ascetą nie zainteresowanym posiadaniem laptopa, niestety jest tyleż archaiczny, co niemożliwy
do osiągnięcia. Żyć chce każdy. Każdy chce móc uczestniczyć w osiągnięciach
cywilizacji. W dawnych czasach pewną kompensacją dóbr materialnych było
posiadanie wiedzy, która miała charakter elitarny. Dziś, w społeczeństwie opartym
na wiedzy, pozycja i rola naukowca jest inna. Nie uczestniczy w elitarnym
świecie wiedzy, bo nie jest on już elitarny, więc czemu ma uczestniczyć w
elitarnym świecie ascezy i ubóstwa?
Pracuje zatem
za trzech, dając się wciągnąć w machinę rynku edukacyjnego, co sprawia, że na
głęboką analizę zachodzących w świecie procesów nie tylko nie starcza mu czasu,
lecz miejsca w zapchanym do granic powinnościami dnia codziennego mózgu.
Z kolei
profesor, który nie ma już tyle obowiązków z racji swego tytułu, często uważa,
że oprócz wymagania szacunku z uwagi na swój tytuł, nic nie musi. Bo jest
profesorem. Nie czuje na sobie presji bycia intelektualną elitą społeczną,
czuje jedynie splendor tytularny z tym związany.
I taki świat
prezentujemy młodym, jednocześnie wciskając im na siłę tzw. tradycyjne
wartości, które w połączeniu z obrazem tych, którzy im je serwują, skutkują
niczym innym jak odrazą, a w najlepszym wypadku powątpiewaniem w sens… W sens
czego? A proszę: humanistyki, edukacji, stosunków społecznych, wartości w ogóle.
I sami sobie dopowiedzcie w sens czego jeszcze.
„I tak to się kula
spode łba kołysze”
Wyznania Łysola, tom 1.