Czasem się
zastanawiam, dlaczego społeczeństwo nasze musi być w swych protestach tak
strasznie aspołeczne. Protest sam w sobie jest nie tylko słuszny, ale jest
przede wszystkim demokratyczną, najbardziej co prawda radykalną, ale jednak
demokratyczną formą wyrażenia niezadowolenia z zarządzania społeczeństwem. I
jestem jak najbardziej zadowolony, gdy widzę, że ludzie protestują, bo to
oznacza, że im zależy, że wiedzą, że od nich zależy, że czują, iż mają wpływ na
to, co w przestrzeni społecznej się dzieje. Ale protest musi z takich właśnie
przesłanek wynikać, to raz. Denerwują mnie protesty, w których jednostki
wykorzystując psychologię tłumu wyprowadzają ludzi nie tyle na ulice, co w
pole. Bo tak naprawdę na plecach danych grup społecznych usiłują zbić kapitał
polityczny, a pisząc, że wcale nie chodzi im o treści z transparentów,
napisałbym banał w stylu: a jak się rozejdą chmury za dnia, to wychodzi słońce.
To najbardziej obrzydliwa dla mnie forma populizmu, wybić się na lotnych
hasłach, na niezadowoleniu społecznym, a potem… Historia doskonale pokazuje, że
tacy ludzie zapominają o cudzych krzywdach, dzięki którym znaleźli się u żłobu,
ja pokazywać już tego nie muszę.
Ale
tak naprawdę nie o tym chciałem. Bo po drugie zastanawiam się, czemu te protesty są
organizowane tak naprawdę w taki sposób, ze stanowią automatyczny powód do
protestowania dla innych. Śmiem wręcz twierdzić, że protesty społeczne są u nas
tak naprawdę antyspołeczne. Oto bowiem protestujący przeciwko polityce
rządzących, decydentów, czy jak ich tam nazwiemy, utrudniają życie nie im, lecz
innym, zwykłym, przeciętnym członkom społeczeństwa. Przecież blokując drogi,
tory, ulice, przeszkadzamy wyłącznie sobie. Paląc opony, narażamy na smród
okolicznych mieszkańców, dzieci w parku, etc. Masa krytyczna, która protestuje
przeciw samochodom, podkręca spiralę nienawiści u wszystkich stojących w autach
w korkach – w ten sposób nikogo do jazdy rowerem nie zachęci, wręcz przeciwnie.
Rolnicy blokujący drogi utrudniają życie mieszkańcom miast, przez co nie
zyskują ich przychylności, lecz, coraz częściej przekonanie, że się tym
rolnikom w pewnych częściach ciała poprzewracało. A takich przykładów odmrażania
uszu na złość mamie mamy przecież dużo więcej. I tym samym zamiast budować
społeczną solidarność przeciw władzy, tak naprawdę sami siebie nastawiamy coraz
bardziej przeciw sobie. A dla władzy jest to tylko przyczynek do bycia coraz
bardziej arogancką, bo zamyka się ona w swoich kręgach, w swoich twierdzach i z
narastającym rozbawieniem patrzy na ludzi, którzy kłócą się na przejściu dla
pieszych, bo jeden z nich protestując je blokuje, a drugi chce się po prostu
dostać do domu. I tak właśnie pełni frustracji rozszerzamy ową frustrację na
innych, równie bogu ducha winnych jak my sami. A potem się dziwimy, że
społeczeństwo jest podzielone, że sobie sami skaczemy do gardeł. A władza w
coraz wyższych wieżach z kości słoniowej robi swoje. Niezależnie od opcji. I
tylko ci, co naprawdę chcą trafić do takiej wieży i z góry patrzeć na innych, z
lubością wykorzystują ludzi organizując kolejne społeczne – antyspołeczne
protesty. I tak od zimy do wiosny, od wiosny do zimy. Hop bęc!
„Maryna, a wytrzyj kurze!
A której, bo kur mamy siedem?”
Z cyklu: Klechdowy
zawrót głowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz