piątek, 3 kwietnia 2020

Wywiad ze sobą

Przyszła zatem koza do woza – rzec by można posługując się mądrością ludową. Lub też nawet nosił wilk razy kilka… Po kilku rocznikach moich studentów, których prosiłem o rozliczenie się ze sobą w wywiadach, pora na mnie. A ponieważ najtrudniejszą rzeczą, jak się okazuje, jest wymyślenie struktury takiego wywiadu i wymyślenie doń stosownych pytań, zatem zacznę od takich, które mogą wydać się sztampowe, ale otworzą coś, co mam nadzieję, popłynie samo. Zatem:
- Jak myślisz? Kim jesteś?
- No proszę, a to jest pytanie, którego każdy powinien się obawiać. Nie tylko ci, którzy nie lubią o sobie mówić, ale też ci, którzy to uwielbiają. Ci drudzy bowiem mogą nie wiedzieć, kiedy skończyć. Poza tym egzystencjaliści przecież twierdzili, że nie ma właściwiej odpowiedzi na to pytanie. Zresztą można by się zastanowić, co się tutaj powinno znaleźć. Czy opis składający się po prostu z cech? Tylko czy samemu można własne cechy opisać? Jeśli faktualne, to tak. Jestem mężczyzną, mam czterdzieści parę lat, ponad 180 centymetrów wzrostu i 90 kilo wagi. Od jakiegoś czasu, bo przedtem było znacznie więcej. Łysieję, mam wąsy i brodę, itd. Reszta niestety wchodzi w ocenę i przestaje mieć walor obiektywności. Więc pojawia się tu problem, że skoro już musimy subiektywnie, to czy powinienem robić to ja, czy ktoś inny? Myślę, że najlepiej byłoby złożyć i jedno i drugie razem, bo ja mogę opisać co we mnie siedzi. Choć nie wiem też czy słowo „mogę” nie jest tutaj też trochę na wyrost. A ktoś powinien to skonfrontować z tym, co wychodzi na zewnątrz i jest widoczne. Tylko pytanie, czy ma to sens? I czy warto temu poświęcać aż tyle energii, bo taki opis byłby samorozwijający się. A zatem bardzo długi.
- No to może tak standardowo i po mniejszej linii oporu: gdybyś miał się komuś przedstawić w tzw. żołnierskich słowach.
- No nie wiem czy to się w ogóle uda. Bo czasem sam nie wiem czy się znam. Kiedyś z pewnością od razu określiłbym siebie jako otwartego na świat i ludzi, radosnego, niepoprawnego optymistę. A teraz? Myślę, że otwarty na świat z pewnością tak. Lubię chłonąć świat. Szczególnie zmysłami, ale to przecież zawsze tylko początek poznania. Bo potem lubię analizować to, co poznałem. Jestem sensualistą, to na pewno. I jeśli jest takie słowo: gnozeofil, to nim jestem, a jeśli nie ma, to proponuję stworzyć. O, właśnie stworzyłem.
- I co to słowo dokładnie oznacza?
- Takiego, co lubi poznawać. A tak przy okazji myślę, że tworzenie własnego słownika ze słów zasłyszanych jak i własnych neologizmów z pewnością mnie charakteryzuje. Nie będę tutaj sypał przykładami z rękawa, wystarczyć musi wiara w to, że teraz mówię prawdę.
- No dobrze, oprócz danych obiektywnych, które oczywiście można rozszerzyć o piwne oczy i fakt, że jesteś koziorożcem, mamy też gnozeofila i słowotwórcę. Co jeszcze? Co z tym optymizmem? Pozostał?
- Myślę, że pozostał. Pewnie, że są chwile zwątpienia. W życiu nie może być tylko z górki. Zresztą uważam, że nie doceni dobra ani szczęścia ktoś, kto nie zna zła ani nieszczęścia. Rzecz w tym, że te chwile zwątpienia z wiekiem coraz łatwiej przychodzą. I coraz trudniej je odrzucać. Ale w ogólnym rozrachunku tak, wierzę w to, że będzie dobrze. 
- Wierzysz? Właśnie, a co z wiarą? Jesteś osobą wierzącą?
- Każdy jest osobą wierzącą, bo każdy w coś wierzy. Inaczej albo wiedzielibyśmy wszystko albo właśnie nic w ogóle. Kwestią jest tylko to, w co się wierzy. W Boga nie. Nie mam łaski wiary. Jest wiele spraw, które umieściłbym raczej przed znakiem zapytania niż na półce z napisem: wierzę. Na przykład czy jest jakiś plan, mechanizm odgórny, czy to wszystko jednak jest kwestią przypadku? Choć z drugiej strony pewne życiowe obserwacje i doświadczenia pozwalają na wyciągniecie wniosków, które można by poprzedzić słowami: wierzę, że tak jest, bo przecież pewności nie mam. 
- Na przykład?
- Hm. Na przykład pieniądze. Wierzę w to, że w moim przypadku musi być przepływ w kasie. Zawsze, gdy sam sobie przykręcam kurek, przestają przychodzić. Ale kiedy tylko wydaję, pojawiają się nowe. Oczywiście nie spadają z nieba, ale pojawia się konkretna okazja, żeby zarobić. 
- A pieniądze są ważne?
- Oczywiście! Dawno minęły czasy, gdy można było wypełniać sobie gębę frazesami o tym, że nie są istotne. Żyjemy w tak skomercjalizowanej rzeczywistości społecznej, że ich istotność jest dla mnie niepodważalna. Owszem, nie mógłbym powiedzieć, że są najważniejsze, bo są zdecydowanie ważniejsze sprawy, ale pieniądze są potrzebne. Niestety dają szczęście. Ważniejsze jest na przykład zdrowie, ale gdy go brakuje, trzeba mieć pieniądze na naprawę. I tak dalej. 
- A co jeszcze umieściłbyś na liście wartości ponad pieniędzmi?
- Miłość. Dla mnie jedyny czynnik, który potrafi zwalczyć egoizm. A egoizm to potężna i ważna rzecz. Mam w sobie pokłady zdrowego egoizmu. Ale większe jeszcze pokłady miłości. Z tym, że miłość ma sens wtedy, gdy się ją dzieli, a właściwie nią obdarza. W pełni ujawnia swoje piękno, gdy wraca. Winna być wzajemna. Nie mówię tu o miłości do samego siebie, choć ta też jest ważna. Jeśli ktoś nie kocha siebie, to trudno mu będzie pokochać kogokolwiek. Miłość bowiem to również akceptacja. W tym akceptacja wad. Jeśli nie ma akceptacji wad to trudno mówić o miłości. To raczej przywiązanie. Coś co często pojawia się w związkach nie pracujących nad miłością. A kiedy w ogóle wad się nie widzi, to jest zauroczenie. To z kolei charakterystyczne dla początków. I ważne, bo tak się właśnie miłość rodzi.
- To jak to właściwie jest? Miłość się rodzi czy wypracowuje?
- Jedno i drugie. To trochę jak z dzieckiem: rodzi się, ale potem czeka nas ciężka praca nad nim. Wychowanie, ale też akceptacja, danie wolności, nie urabianie pod nasz obraz, bo przecież każdy jest podmiotową osobowością. I ta praca powinna być ciągła, tak jak nie można wziąć wolnego od bycia rodzicem. Bo miłość jest właśnie jak wolność: nie jest dana raz na zawsze. 
- Czy masz coś jeszcze, czym chciałbyś się scharakteryzować?
- O tak, z pewnością. Takich cech jest całe mnóstwo. I zabawna rzecz, gdy teraz się nad nimi zastanawiam, próbując je skategoryzować na dobre i złe, czyli tak naprawdę na te, które w sobie lubię i te, których nie, to dochodzę do wniosku, że nie jest to możliwe. Bo moje cechy raz mnie denerwują, a innym razem nie. Przecież to są moje cechy, one mnie charakteryzują, taki jestem.
- To może jakieś przykłady takich ambiwalentnych cech?
- Oczywiście. Na przykład niecierpliwość. Bywa tak, że pozwala podjąć szybko decyzję. Ale też nie zawsze przecież dobrą. Przy czym wyznaję zasadę, że konsekwencja złej decyzji nie służy do biadolenia, roztrząsania czy żałowania, ale staje się problemem, który trzeba rozwiązać. I nauczką. Czasem jednak mnie samego denerwuje to, że zamiast poczekać, ja muszę teraz, zaraz. Zrobić, kupić, mieć, powiedzieć. Bo niecierpliwość jest cechą, która rozlewa się na wszystkie aspekty życia. Choć z drugiej strony… Potrafię też układać puzzle, choć z braku czasu ostatnich nie skończyłem. A teraz, gdy mam dwa koty, zostawianie ich niedokończonych na stole nie jest najlepszym pomysłem. Niecierpliwość łączy się z kolejną cechą, jaką jest słomiany zapał. Jestem burzą pomysłów, no oczywiście nie cały czas, ale mam takie chwile erupcji kreatywności. Budzi się wówczas we mnie człowiek renesansu. Piętnaście różnych rzeczy na raz. Czasem wydaje mi się, że ja jestem wprost stworzony do tego, żeby mieć kilku asystentów. Bo zadam temat, a oni mogliby wejść w szczegóły. To te mozolne szczegóły, ta cierpliwa robota organiczna już mnie z czasem nudzi. Choć przyznam też, że jak się już rozkręcę to potrafię długo nad czymś pracować. Muszę się wtedy jednak maksymalnie skupić, bo najmniejsza rzecz, najdyskretniejszy impuls, który mnie wytrąci z rzeczy robionej i kierujący uwagę na coś innego powoduje, że już moje myśli wędrują samopas w nowe obszary. I potrzeba kogoś, kto albo mnie przywoła do porządku, albo pomoże mi skończyć co zaczęte. Najbardziej i najlepiej to widać przy pisaniu. Jak się rozkręcę i skupię, to słowa się ze mnie po prostu wylewają. Może z tą cechą powinienem być liderem zespołu? No cóż, szkoda, że nie muzycznego, bardzo bym chciał śpiewać, ale w tej materii natura się średnio popisała. To przeskakiwanie z tematu na temat prowadzi do kolejnej cechy, która może jest cięższa do pozytywnego ocenienia, ale ją z kolei, nie wiedzieć czemu, bardzo u siebie lubię. To chaotyczność. Szczególnie właśnie w tych momentach, w których jestem kreatywny. Być może dlatego ją lubię, gdyż ta chaotyczność ma też swoją drugą, bardzo pozytywną twarz. Ja wszystko co robię, nawet gdy tego nie kończę, robię z energią. Na tak zwanego maksa. Naprawdę. Niektórzy nawet twierdzą, że przez to ciężko za mną nadążyć. A ja bym nawet powiedział, że sam za sobą nie nadążam. Dlatego czasem pisanie sprawia mi trudność, bo nie nadążam za swoimi myślami. Nie chodzi tu nawet o samą czynność pisania. Bo nawet gdybym się nagrywał, to by nie pomogło. Po prostu zanim wyrażę cokolwiek expressis verbis, to już mam mnóstwo myśli następnych. 
Poza tym z dobrych cech wymieniłbym u siebie wrażliwość, empatię, miłość do zwierząt, umiejętność autorefleksji, choć to jest akurat we mnie wyuczone i wypracowane. A ze złych upartość, pamiętliwość, apodyktyczność. Choć w zasadzie… Nie, dobrze, tak zostawmy. Aha i gadatliwość. Tak bardzo chciałbym czasem zamilknąć, a nie potrafię.
- No właśnie, ambiwalencja nie zawsze daje się utrzymać. Bo chyba masz takie rzeczy, które naprawdę lubisz?
- Tak, majonez (śmiech). Lubię czerpać z życia garściami. Jak już wspomniałem, jestem sensualistą, uwielbiam, gdy moje zmysły dostarczają mi bodźców. Nawet niekoniecznie uważanych za przyjemne. Dlatego np. lubię horrory. Lubię gotować, ale w zasadzie po to, aby karmić ludzi. Owszem, upitraszenie czegoś samo w sobie sprawia mi przyjemność, ale jak mogę to komuś podać i widzieć ten specyficzny uśmieszek zadowolenia na twarzy – to jest dopiero przyjemność. Lubię zwiedzać nowe miejsca, łazić bez celu w miejscach, których nie widziałem dotąd. Uruchamia mi się wtedy w głowie wyobraźnia, latają obrazy, przychodzą nowe pomysły, inspiracje. Mam w sobie chyba dużą potrzebę kreacji, tworzenia, nawet jeśli to dotyczy tylko mojego wewnętrznego świata. Lubię muzykę – znów, wszystko kręci się wokół zmysłów: smaki, zapachy, obrazy, dźwięki. Ale lubię też ciszę. Czasem, ale ona musi mieć coś w zamian. Na przykład cudny widok w górach, niezmącony hałasem.
- I nie męczy Cię takie ciągłe atakowanie zmysłów?
- Męczy, oczywiście, ale to satysfakcjonujące zmęczenie też lubię. Kiedy człowiek po prostu pada po wspaniałym, pełnym wrażeń dniu. I śpi jak dziecko. To cudne uczucie. Choć faktycznie trzeba mieć pewną strategię – jeśli dzień był pełen wrażeń, wypada go zakończyć jakimś wyciszeniem. Może być lampka wina, książka, byle jednokanałowo. Bo inaczej człowiek się kładzie z wielką karuzelą w głowie, a wówczas trudno jest zasnąć. No i z czasem widzę – komputer przed snem to wróg numer jeden.
- Dobrze, zajmijmy się, wobec tego tym, czego nie lubisz?
- Z biegiem czasu uzbierało się trochę w koszu na śmieci, do którego nie chciałbym zaglądać. Wciąż nie lubię golonki (znów śmiech), w ogóle tłustego mięsa. Ale tak poważnie trzeba by tutaj rozgraniczyć rzeczy, których unikam jak ognia, bo na przykład mnie paraliżują i się ich po prostu boję, od takich, których po prostu nie lubię. W pierwszej kategorii zdecydowanie umieściłbym chamstwo. To jest coś, co mnie po prostu zatyka, obezwładnia i czuję coś, czego nienawidzę, mianowicie niemoc. Nie mam pojęcia jak z nim walczyć, bo odpowiedź agresywna na agresję niczego nie załatwi. A inna odpowiedź mi po prostu nie pasuje. Dlatego w przypadku chamstwa wolę się zachować jak rak pustelnik – schować w skorupkę. Nie lubię zaś bezrefleksyjności – takiej zacietrzewionej głupoty, odpornej na wszelkie argumenty i zapleśniałej w swojej własnej racji. Nie lubię też rozmemłania, takiej degrengolady. No i nie lubię nie mieć pieniędzy. Nie chodzi o to, że lubię być bogaty – nawet nie wiem, czy to lubię, bo nigdy nie byłem, ale nie lubię uczucia, gdy muszę się martwić o podstawowe potrzeby. Zamiast kierować energię na rzeczy ważne, to zamartwiać się z czego popłacę rachunki, czy kupię rzeczy potrzebne. Jak paliwo do auta, bo chyba najstraszniejszą dla mnie rzeczą byłoby nie móc wracać do mojego ukochanego domu z pełnej wrażeń podróży. Uwielbiam dom – nie budynek, nie mieszkanie, ale wiesz, Dom, miejsce, które jest znajome, takie Twoje, w którym masz swoje zabawki i kogoś, z kim go dzielisz. Ale zamknięcie mnie w tym domu na stałe byłoby straszne. A poza tym mam lęki i koszmary jak każdy z nas. Obudzenie się w środku zamkniętej trumnie, wrzuconej do wody. Choć nie, u mnie nie wiedzieć czemu nawet nie trumna, ale szafa! Tak, być zamkniętym w szafie wrzuconej do wody. Koszmar!
- I tylko tego się boisz, czy jeszcze czegoś?
- Przede wszystkim nie lubię mówić, ani nawet myśleć o lękach. Bo raz uruchomionej myśli trudno się potem pozbyć. To jest taki mechanizm, który łatwo u mnie włączyć, ale potem on działa już samopas. Boję się wyłączenia z życia, samotności i boję się o bliskich, że coś im się stanie. To chyba nie są jakieś oryginalne strachy? Oryginalnego powodu chyba nie mam. I nie chcę dłużej o tym mówić. Cały czas, ustawicznie walczę ze sobą, aby martwić się rzeczami zastanymi a nie przyszłymi. Przyszłości nie ma (jeszcze) i nie wiadomo jaka będzie. Cóż, wychodzi różnie.
- No widzisz. Ale w ten sposób następne pytanie nasunęło się samo: co jeszcze chciałbyś w życiu zmienić?
- Powinienem teraz teatralnie westchnąć i oznajmić, że no, to jest trudne pytanie. Ale tak nie jest. Wiem z czym walczę na co dzień, wiem na czym poległem, ale jak się zaprę to do walki wrócę. Chciałbym móc na bieżąco rozprawiać się z własną prokrastynacją. Odkładanie rzeczy na później to moja osobista walka. Niestety na wielu frontach. Począwszy od tego, że talerzyk odkładam do zlewu, zamiast od razu włożyć go do zmywarki. Choć muszę przyznać, że czasem jest to prokrastynacja wymuszona. Kiedy siadam do pisania czegoś konkretnego i czuję, że to nie ten czas, że nic nie wymyślę, że muszę się zabrać za coś innego, bo przyjdzie chwila i „machnę” tekst z radością i weną – w takich przypadkach nie walczę i wiem, że to dobre. Niestety dobre, ale czasem z fatalnymi skutkami, bo przychodzi deadline i wtedy ze łzami w oczach i duszą na ramieniu, ale piszę. 
- No dobrze, nie rozgaduj się, bo z pewnością są też inne rzeczy wymagające pracy.
- O, tak, chciałbym umieć się skupić na robieniu jednej rzeczy. Nie potrafię czasem skanalizować umysłu, zbyt często i daleko myśli mi uciekają. Ale o tym już przecież mówiłem. Natomiast kończy się to tym, że robię kilka rzeczy na raz. To czasem bardzo męczące, a przeważnie bardzo wkurzające. Choć sam przebieg tego, gdy robota po prostu pali mi się w rękach nawet mnie cieszy i zadowala. Dziwne, gdy teraz o tym myślę, to wydaje mi się to jednak mniej wkurzające niż sądziłem. Bo ja przecież lubię, gdy coś się dzieje. 
Natomiast w wymiarze globalnym to chciałbym, aby ludzie się bardziej otwierali na wiedzę, w tym na wiedzę o drugim człowieku. Bo najłatwiej jest powiedzieć, że chciałoby się, aby się ludzie kochali na świecie i żeby panował pokój. Owszem, chciałbym, żeby panował pokój, bo to jest straszne, że ludzie się aż tak krzywdzą. Ale nie unikniemy krzywdzenia się w ogóle. Dlatego nie chciałbym wcale, żeby się wszyscy kochali. To bez sensu. Chciałbym, żeby wszyscy byli empatyczni i refleksyjni. Żeby uczyli się. W tym, co najważniejsze, jeden drugiego. A wtedy byśmy bardziej o siebie dbali, wtedy nie krzywdzilibyśmy się aż tak potwornie. Każdy potrafiłby po prostu pomyśleć, co czuje ten drugi, do czego w konsekwencji mogą doprowadzić jego działania? Planecie to by przecież też pomogło. 
- Nie bardzo rozumiem tej myśli, że nie chciałbyś, aby się wszyscy kochali… Mógłbyś to trochę rozwinąć?
- Owszem. Po prostu świat jest bardzo różnorodny. I my, ludzie w nim istniejący też jesteśmy różnorodni. Niektóre rzeczy nam się podobają, a inne nie. I to bardzo dobrze, bo trudno docenić piękno jednego bez odniesienia do czegoś, co nam się nie podoba. Ale podobnie jest z ludźmi. Dobrze, że w świecie są tacy, których polubić nie chcemy, bo dzięki temu skłaniamy się bardziej ku tym, z którymi nam po drodze. Tamci na pewno znajdą takich, którym podpasują. Rzecz tylko w tym, aby ludzi, których nie lubimy omijać lub z obojętnością akceptować. Trudno, tacy są i już. A nie krzywdzić.
- Da się tak?
- No pewnie, że się da. Jeśli mam pracować z kimś, kogo nie lubię i mimo starań polubić nie mogę, to po prostu robię swoje, utrzymuję kontakty profesjonalne, nawet się uśmiecham, ale nie wchodzę w bliższe relacje. Przerzucam emocje na pracę, nie na osobę. Natomiast najgorsze jest w takim wypadku nakręcanie się niechęcią do takiej osoby. Wtedy ani relacja, ani praca dobrze nie idą. A odbija się to na nas samych. Pamiętajmy, że nienawiść do kogoś zżera nas samych, a nie tę osobę, której nienawidzimy.
- Łatwo powiedzieć…
- A trudno wykonać. Owszem, wymaga to pracy, ale jest możliwe. I satysfakcjonujące. Choćby z takiego egoistycznego powodu, że możemy wówczas poczuć satysfakcję, że jesteśmy o niebo lepsi od osoby, która jest wobec nas wroga.
- A co z tą krzywdą? Dlaczego nie unikniemy krzywdzenia się?
- Bo krzywda nie zawsze od nas zależy. Zło jest wpisane w ten świat czy tego chcemy czy nie. Może to będzie dość przejaskrawiony i makabryczny przykład, ale jeśli któryś z moich rodziców zszedłby z tego świata, to z pewnością by mnie tym skrzywdził. A przecież nie mają na to większego wpływu.
- Większego? A jakiś mają?
- Oczywiście. Wszyscy powinniśmy dbać o siebie z myślą o tych, którzy nas kochają. Jak ja umrę, to nic mi po tym, bo mnie już nie będzie, ale powinienem też myśleć o tych, którzy kochają mnie. Właśnie ich swoim odejściem skrzywdzę.
- Zanim jednak umrzesz, bo przecież każdego to czeka, żyjesz. Czego chcesz od życia?
- Poczekaj, to dobre pytanie. Bo w pierwszym przypływie myśli chciałbym na nie odpowiedzieć tak, że chciałbym tych rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, a nie chciałbym tego, co mnie denerwuje, albo czego chciałbym za wszelką cenę uniknąć. Ale pomyślałem sobie, że chyba jednak nie tędy droga. I wiesz co? Już wiem, że chciałbym, aby życie mi nie przeszkadzało po prostu. Resztę to sobie sam wypracuję. Ułożę.
- No coś Ty, przecież są rzeczy, na które nie masz wpływu.
- No tak, ale mam wpływ na to, co z nimi zrobię. Jak zareaguję, co zrobię z konsekwencjami. Pamiętaj, że konsekwencje naszych decyzji są nasze. Więc najważniejsze są właśnie te decyzje. One zależą od nas. Od nas samych. Szczęście nie spada z sufitu, pracujemy nad nim sami.
- Szczęście? A czym ono jest dla Ciebie?
- Wbrew pozorom, niczym skomplikowanym. W tym, aby je pojąć pomógł mi mój zawód. Bo wiadomo – Epikur… Szczęście dla mnie to stan, w którym jeść i pić mi się nie chce, nie zdycham z gorąca ani nie jest mi zimno, nic mnie nie boli, mogę kochać, bo mam kogo, nie martwię się o rachunki, zmieniam świat na moim lokalnym poletku i mam się zawsze czego uczyć i co poznawać. A na dodatek jak idę do lustra, to widzę uśmiech na mojej pucołowatej gębie. Lubię tę gębę, choć nie leży ona specjalnie w moim estetycznym guście.
- Czy nie uważasz, że te słowa świetnie nadają się na pointę tego wywiadu?
- Właśnie tak uważam, ale nawet nie chciałem tego sugerować. Kończymy już? Proszę! Kolejna robota czeka.
- Tak, kończymy, bardzo dziękuję.
- Bardzo proszuję (mówiłem, że jestem słowotwórcą!)

2 komentarze:

Unknown pisze...

Piękne. Myślę, że pomysł jest znakomity🤓zastanawiam się jedynie czy ktokolwiek po przeczytaniu Pańskiego wywiady odważy się na własną publikacje🤔Pozdrawiam gorąco

Anonimowy pisze...

Świetny pomysł- opublikowanie wywiadu :) Pamiętam jednak, że gdy sama go pisałam, 3 lata temu, bardzo trudno mówiło mi się o sobie, były bardzo subiektywne odczucia i łzy w oczach na wspomnienie tego co mnie ukształtowało, bo nie umiałam się zdystansować i opisać bezemocjonalnie.
Przed publikacją wstrzymuje mnie to, że mogę być oceniana a nawet krytykowana bez powodu, nie boję się tego ale jestem wrażliwą osobą i zbytnio wzięłabym to do siebie...
Jednak możliwe za chwilę wezmę głęboki oddech i powiem sobie :) "Niech się dzieje wola nieba..."