Już dawno
przestałem przejmować się hasłem, że po każdym dniu powinna pozostać choć jedna
kreska. Nie powinna. Sądzę, że pewne rzeczy powinno się, a nie tylko można,
pozostawić ulotnymi. Przecież cała rzeczywistość jest taka ulotna. Mam pewne
wspomnienia - nie wspomnienia. Takie obrazy, które kołaczą się gdzieś w mojej
głowie, ale nie wiem do końca, czy były
w dzieciństwie, czy są po prostu wytworem mojej, zwłaszcza niegdyś bujnej
wyobraźni. I wiem, że są ulotne i ulecą wraz ze mną, bo i tak nie jestem w
stanie ich opisać słowami. Ani namalować. Są takie moje, we mnie, i mają swój
dokładny i pełny wydźwięk tylko wtedy, gdy towarzyszą im pewne emocje. Zresztą
to i tak nie są obrazy, które są ze mną cały czas. One się pojawiają w pewnych
momentach, kiedy jest mi dokładnie tak, jak ma być, żeby się pojawiły.
Konkludując, nie wszystko trzeba zapisywać, ale dziś akurat mogłem i napisałem.
Ostatnio jakoś tak czuję przemijający czas. Czuję po tym, że coraz częściej zdaję sobie
sprawę ilu rzeczy już w życiu nie zrobię. Czy to jest początek godzenia się z "upływającym czasem"? Być może, bo przy tym nie ma zbyt wiele żalu. Ot, to tak,
jakby zauważyć rzecz oczywistą, jak to, że się grzyby pojawiły w lasach, że był deszcz, zatem jest tęcza, czy
coś w tym rodzaju. Niby wywołuje to określone emocje, ale jest też częścią
normalnej rzeczywistości. Zaczynam jednakże nabierać poczucia, że czas jest coraz bardziej cenny, ale jeszcze nie tak cenny, żebym wariował usiłując każdą jego
cząstkę wykorzystać. Raczej jest tak, że wiem, że w tym czasie, który zostaje,
musi być też miejsce na spokojne pooglądanie, doświadczanie, pomyślenie, nic nierobienie, takie tam.
Wycieczka po Europie była fascynująca, ale chyba jednak za szybka. Nie sprawiła
mi aż tyle radości, ile się spodziewałem. To znaczy była jak najbardziej cudna i jestem zadowolony, ale brak mi takiej radości specyficznej, którą
trudno mi oddać słowami. Kiedyś, gdy emocje, postrzeżenia, wrażenia, dosłownie
wylewały się ze mnie, byłem szczęśliwy. Im więcej, im intensywniej, tym lepiej.
A teraz sam robię się jak degustator wina. Trzeba się w tym rozsmakować. Więcej
kontemplacji, mniej napychania się wrażeniami. To jakby z fast food przejść na haute
cuisine. Czy to znaczy, że definitywnie młodość się skończyła i to nie
tylko metrykalnie? No pewnie tak. Ale dostrzegam też mnóstwo uroków takiego stanu
i takich potrzeb jak teraz, bo wiem przynajmniej, że będę miał okazję coś
poczuć dobrze, a nie tylko szybko. I tylko czasem jest mi żal wszystkiego tego,
czego w życiu nie doświadczę. Choć pocieszam się jednym. Że długo jeszcze nie
będę wiedział co należy do zbioru rzeczy, których w życiu nie poznam, nie
zobaczę, nie dokonam. I oby taki stan niewiedzy co w tym gronie będzie
towarzyszył mi do końca. Albo choć jak najdłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz