poniedziałek, 13 lutego 2012

Mojemu przyjacielowi zasuwającemu jak wół w szpitalu obcięto pensję o ca. 400 złotych miesięcznie (a roboty ma tyle ile miał, jeśli nie więcej, bo personelu coraz mniej). To daje 4800 rocznie, przez 10 lat 48000 czyli nawet nie jedną dziesiątą premii Pana ex- prezesa od Stadionu. Taki przejaw ignorancji decydentów i "sprawiedliwego podziału dóbr" (nie, sprawiedliwy to dla mnie wcale nie po równo, ale według zasług), że aż mnie mdli z wściekłości. Czy potrzeba nam scenariusza greckiego, gdzie ludzie pokazują rządowi co sądzą, a rząd się nie przejmuje? Napuszcza się nas na Greków, że dostawali jakieś kuriozalne dodatki za mycie rąk, nie spóźnianie się do pracy, etc. A jak się do tego mają mega-kuriozalne pensje prezesów banków, pożal się boże menadżerów, którzy mają tyle wspólnego ze społeczną odpowiedzialnością biznesu co ja z taką horrendalną kasą? A może właśnie powinno być tak jak w Grecji, gdzie pieniądze daje się tym, którzy faktycznie tworzą dochód pracując, a nie pomnażają kasę z kasy, wysysając ją z tych co harują?