wtorek, 9 września 2008

Zazou

Jakieś smutne rzeczy wokół się dzieją. Nie o wszystkim pisać chcę i mogę, ale... Zmarł Hector Zazou. To głupie, że odszedł człowiek, który nie dość, że miał dopiero 60 lat, to jeszcze urzekał tak piękną muzyką. Choć przecież można by rzec, że to głupie, że w ogóle musimy odchodzić. Zwłaszcza, kiedy dzieje się to przed czasem. Nie mam jednak zamiaru uciekać w miałkie problemy filzooficzne, po prostu strasznie mi smutno jest...

A klops! A tak właśnie!

wtorek, 2 września 2008

Powakacyjnie, ale nie pourlopowo

Ojoj! Nowa strona po zalogowaniu się obwieściła, żem się ostatnio w maju odzywał. Skandal! Ale faktycznie po raz kolejny obietnice wobec siebie samego, że już w tym roku nie będę tyle pracował zaowocowały kołowrotem, od którego nawet najbardziej zatwardziałemu miłośnikowi karuzel zrobiłoby się niedobrze. Wakacje minęły. W tym roku tak jakoś szybciej niż zwykle. Wszystkiego mam niedosyt: pływania, łażenia, śmiechu, wolnego, przyrody... no, może deszczu nie bardzo, ponieważ po raz kolejny w moim życiu przeżyłem burzę na wodzie. Było u-ro-czo, jak ktoś kiedyś płynął małą żółtą łodeczką w asyście piorunów, to wie o czym bredzę. Ponieważ na urlopie jestem jeszcze tydzień, więc już dziś odpowiadam na maile, czytam pracę, bla, bla, bla - idiota jednym słowem. Ale cóż, dobrze mi z tym jakoś, póki co. Ze względu na niedostatek wakcji planów jakby mniej, za to bardziej konkretne, a czy realne, to się przekonam już chyba niebawem. O tym co się dzieje wokół to mi się pisać nie chce, ponieważ obejrzałem wczoraj odrobinę telewizji i doszedłem do wniosku, że schamienie naszego społeczeństwa sięga zenitu. I piszę teraz o starszych, którzy powinni być dla młodych autorytetem, a nie tylko czczym krytykantem! Kto nie wie o czym piszę, niech powróci do wczorajszych relacji z Gdańska. Profesor Bartoszewski, który najwyraźniej już też nie daje psychicznie rady, za chwilę będzie Żydem, Pedałem, Masonem, Agentem, albo jakimś innym wyrzutkiem na topie. Wolę wspominać łotewską przyrodę!

Hej ho, do lasu by się szło! A tam? Stare grzyby! Wszystkim wszystkiego najlepszego!

piątek, 9 maja 2008

Co się dzieje?

Przyszła wiosna pełną gębą i trzeba przyznać, że części naszego narodu kochanego chyba zaszkodziła. Polskie piekiełko razem z przyrodą rozkwita na całego i o ile przyroda bać się może zmian klimatu, szkodników, albo samego człowieka, o tyle polskiej głupocie nic nie zagraża. Wystarczy się przyjrzeć temu co się przez ostatnie tygodnie działo w naszym kraju. Znany ksiądz zatrudnia jakiegoś chama w swojej fundacji i nie widzi w tym nic złego, bo cóż z tego, że ktoś komuś w ordynarny sposób grozi śmiercią, skoro tego w czyn nie wprowadza? Zresztą okazuje się, że w dziedzinie niewybredbnego słownictwa sam przewodnik dusz też całkiem nieźle sobie radzi. A cóż reszta owieczek? Papieża, którego tak ukochaliśmy chcemy po śmierci bezcześcić, krojąc go na części, aby serce mieć u siebie, na pamiątkę. A to, co naprawde po nim zostało, czyli jego słowa i ideały depczemy - nie tylko się nie kochamy i szanujemy, ale w ogóle nie staramy się zrozumieć nawzajem. Posłowie za nasze pieniądze kłócą się bez opamiętania, czy należy zwolnić ledwie wiązących koniec z końcem emerytów z płacenia bezsensownego abonamentu RTV po to, żeby potem mogli oglądać za 60 tysięcy miesięcznie Hannę Lis, wdzięczącą się z ekranu pseudo - gwiazdę dziennikarstwa. Za to homoseksualistom zabroni się oddawania krwi, bo homoseksualizm - być może genetyczny, ale z pewnością zaraźliwy! Kiedyś Osiecka radziła nam pchać taczki obłędu, ale nie da się pchać fury całej. Gdyby za głupotę płacili, to byłyby tu drugie Emiraty Arabskie. Chyba strzelę lampkę wina i pogadam z własnymi zwierzakami. Choć one rozsądne.

wtorek, 15 kwietnia 2008

Wiosna!

Wygląda na to, że wreszcie przyszła. Nie mam nawet czasu na przesilenie wiosenne. Może to i lepiej - nie muszę latać z bolącą głową i ogólnie osłabony i tak dalej. Choć ostatnie wizyty w Londynie, Paryżu i Berlinie oprócz mnóstwa pomysłów i przemyśleń zaowocowały też zmęczeniem. Stąd zresztą mój brak aktywności. Ja po prostu nie mam czasu! Pozdrawiam wszystkich wiosennie i mam nadzieję, że wkrótce będę miał okazję pewne moje pomysły w czyn wcielić.

środa, 6 lutego 2008

Szykuje się polemika?

Sporo się zastanawiałem, czy w ogóle odpowiedzieć na komentarz pozostawiony przez jednego "odważnego" (bo dość enigmatyczny podpis po sobie zostawił) studenta. I tak wiem, że już Pan zdał, więc o co chodzi? W każdym bądź razie doszedłem do wniosku, że nie skomentuję, lecz odpowiem: każdy ma prawo do swojego zdania, tak, jak każdy ma prawo do zamknięcia okna przeglądarki jak komu czyjaś gęba nie pasuje. Nie robię tego co robię dla poprawy własnego ego, bo nie potrzebuję tego - wystarczająco zdaję sobie sprawę z własnych słabości i chyba nawet dobrze mi z tym; szkoda tylko, że skoro napisał Pan co napisał, to znaczy, że niewiele Pana na tych zajęciach udało mi się nauczyć. Rozbawił mnie tekst o moderowaniu... Raz jeden usunąłęm komentarz z księgi, ponieważ zawierał jakieś nieskoordynowane bluzgi. Nie po to jest księga, żeby mi słodzić. A wszystkich "lizusów" powinien Pan przeprosić. Ot tak, z powodu wysokiej kultury osobistej. Serdecznie Pana pozdrawiam. I nie ma w tym nic z ironii (naprawdę).
Dziś natomiast... Mam sporo pracy (jak zwykle), więc już skończę. Może by tak iść za modą i utopić jakiego laptopa?

piątek, 1 lutego 2008

Przestroga

Zadziwiające, czego mogą nauczyć nas książki dla dzieci kiedy już jesteśmy dorośli. Na fali powrotu do cudownej Astrid Lidgren przeczytałem krótką historyjkę o małej Lotcie z ulicy Awanturników. I naszło mnie oczywiście (choć nigdy za takiego prawdziwego filozofa to się nie uważałem). Po kilku stronach chciałem rzucić tę książkę, bo ta mała doprowadzała mnie do szału! "Co za bachor niegrzeczny" - myślałem. Ale postanowiłem zacisnąć zęby i przeczytać do końca, bo ja zawsze czytam książki do końca, nawet jak mi się nie podobają. I dobrze zrobiłem. Bo im bliżej poznawałem Lottę, tym bardziej rozumiałem powody, dla których zachowywała się tak jak zachowywała. I zrozumiałem przestrogę dla siebie. Zanim się wkurzysz, zanim wyrobisz sobie zdanie, poznaj sprawę do końca, nie uprzedzaj się i nie wypowiadaj zbyt pochopnie. Coż, jestem raczej człowiekiem emocjonalnym i w gorącej wodzie kąpanym, a to często szkodzi. Trzeba sprawy przemyśleć, trzeba wysłuchać obu stron, porządnie to przeanalizować i dopiero tworzyć obraz całości. To przecież w zasadzie oczywiste co piszę, ale jakże często robimy dokładnie odwrotnie: zanim zrozumiemy do końca, już wrzeszczymy...
Poza tym... cóż. Pogoda nie sprzyja niczemu. Znów wieje jak diabli i jak patrzę na kota wygrzewającego się pod lampą, to sami wiecie co mam ochotę zrobić. Do lamp i grzejników narodzie! Hej!

poniedziałek, 28 stycznia 2008

Dzień... No nie jak co dzień!

I na szczęście nie jak co dzień. Jakoś dzisiaj dziwnie. Niby świeci słońce i jest cudna (jak na tę porę roku) pogoda, a wszyscy jacyś śpiący, półprzytomni... Zdążyłem już sprawdzić pierwszą turę egzaminacyjną i muszę przyznać, że tak jak informatycy z Bełchatowa Miasta rodem dali ciała, to już się dawno nie zdarzyło. Potwierdza się jednak moja dawno postawiona teza, mianowicie jak ktoś chodzi na wykłady to jego szanse na poprawne wypełnienie testu wzrastają niepomiernie. A tak... Tyle poprawek, tyle osób do przepytania - wreszcie - tyle nerwów niepotrzebnych. Ludzie! Uczcie się, przecież w sumie i tak niezbyt wiele wymagam. A teraz idę coś zjeść, bo do tej pory czasu na to nie miałem. Smacznego i Wam!

sobota, 26 stycznia 2008

Smutna farsa

Po raz kolejny płaczki narodowe ruszyły do boju. Strasznie się komentuje tak tragiczne wydarzenia, zwłaszcza, że bierze się wówczas udział w ogólnonarodowej awanturze na temat, który powinien być indywidualnie ropztrywany w sercach. Ale muszę zabrać głos, bo mnie szlag trafia! Jestem absolutnie przeciwny tak chętne ogłaszanym przez Pana Prezydenta żałobom narodowym. Nie służą one niczemu, a już najmniej tym, którzy naprawdę przeżywają tragedię w sercach, umysłach, pustych domach... Reszta się ekscytuje, choć na oczy nie widziała ofiar. Zgadzam się w pełni z tymi, którzy przy tej okazji przywołują choćby pamięć ofiar wypadków drogowych, których każdego tygodnia jest o wiele więcej niż tych, co w samolocie runęli w dół. Zresztą nie chodzi tu o licytowanie się. Chodzi raczej o to, żebyśmy do diabła przestali robić na pokaz to akurat, czego nie trzeba robić na pokaz! A kiedy na dodatek czytam, że Sejm RP, utrzymywany z naszych podatków robi sobie z tej okazji wolne, to już naprawdę siedzieć nie mogę! Mnie się zawsze wydawało, że stanowienie prawa powinno się odbywać w atmosferze względnej powagi (choć warchołom naszym wybranym demokratycznie to najwyraźniej największą trudność sprawia). A tymczasem okazuje się, że dla nich samych to rozrywka jest, jak rozumiem z gatunku cyrkowych. W okresie żałoby bowiem odwołuje się różnego rodzaju imprezy. Skoro tak, ewidentnie dla naszych pożal się Boże posłów debata nad reformą służby zdrowia to niezła impreza. A zatem czeka nas okres od żałoby do żałoby, bo ci, którzy nie załapią się na zabieg w wyniku potwornie długiej kolejki dołączą wkrótce do opłakiwanych. Nasz kraj zaczyna wpisywać się w europejski krajobraz bardzo przykrą cechą: żyjemy przeszłością, opłakujemy zmarłych, ale w nosie mamy tych co (jeszcze) żyją, albo przyszłość tych, którzy są jeszcze mali (z wyjątkiem nienarodzonych, o których chętnie się wywrzaskuje). Wzbiera we mnie złość, kiedy dowiaduje się, że zostają odwołane studniówki. Nie nauczymy młodzieży patriotyzmu, szacunku itp., itd., w ten sposób. Młodzi ludzie z pewnością przejęci są tragedią lotniczą, ale kiedy stają w obliczu odwołanej z tego powodu imprezy, którą ma się raz w życiu, efekt jest odwrotny od zamierzonego - stają się wrogami instytucji państwowych, symboli, tak chętnie wyświechtanego polskiego patosu. I argument, że jest "tylko" przesunięta do mnie nie przemawia! Zabijamy w ten sposób w nich resztkę przywiązania do tego, co nasze, rodzime. I na dziś już skończę, bo sam sie nakręcam pisząc te słowa. Ale wkurza mnie, że muszę żyć w takim środowisku. W kraju, w którym rozum odbiera tym, co mają nami kierować i to jeszcze w naszym imieniu i za nasze pieniądze. I dopóki sami siebie obrzucają błotem, nie będę reagował, bo i sam się nie chcę ubrudzić. Ale kiedy wykorzystują sami dla siebie ludzką tragedię, to już mnie szlag trafia. Naprawdę! Wszystkim życzę więcej racjonalności w domach rodzinnych, skoro w Domu Ojczystym najwyraźniej jej brakuje!

środa, 2 stycznia 2008

Powroty

No to rozpoczął nam się ten Nowy Roczek. Co przyniesie? Oby jak najlepsze rzeczy. Tak, żeby było nam żal, kiedy się skończy. A ja w Nowy Rok wchodzę z nowymi myślami. To niesamowite jak inaczej działać mogą pewne rzeczy, kiedy się do nich powraca po latach. Przeczytałem "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren. Po raz pierwszy od lat, a konkretnie od czasu, kiedy trzeba było tę książkę przeczytać, czyli od pierwszej klasy podstawówki. To chyba jedyna lektura, co do której nie sposób mieć zastrzeżeń, na dodatek gruba, a jednak nawet jako dzieciak pochłonąłem ją błyskawicznie. No a teraz... Teraz znów przeczytałem ją z zapartym tchem. I polecam każdemu. Bo to troszkę tak, jaby z powrotem zacząć myśleć jak dziecko - z prostotą, naiwnością, ale i z wielką mądrością która, jak się okazuje, właśnie z prostoty się bierze. Zadziwiające jak dorośli z biegiem lat sami sobie komplikują sprawy. Poza tym to życie w zgodzie z przyrodą. Zachwyt nad odblaskami, jakie daje wschodzące słońce odbijające się w wodzie. I to, że praca w domu daje przyjemność, choć jest obowiązkiem. Niesamowite. Każdemu polecam ten powrót. Jednocześnie troszkę zazdroszczę, że niektórzy, jak nieodżałowana Astrid Lindgren, potrafią mimo skomplikowanej dorosłości, wciązż spojrzeć na świat oczami dziecka. A dziś? Na obiad kasza. Jak w Bullerbyn!